Domagamy się ochrony polskich dzieci przed mafią urzędniczą. Dość bezkarności urzędników z sędziowskimi immunitetami!

TREŚĆ PETYCJI (citizengo.org):

Na podstawie ustawy z dnia 11 lipca 2014 r. o petycjach oraz art. 72 Konstytucji Stowarzyszenie Wolne Społeczeństwo zwróciło się do Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego, Pana Zbigniewa Ziobry, o rządową inicjatywę ustawodawczą zapewnienia udziału losowo do każdej sprawy dobieranych ławników w orzekaniu polskich sądów w postępowaniach opartych o konwencję haską dotyczącą cywilnych aspektów uprowadzenia dziecka za granicę. Stowarzyszenie wniosło zarazem o wykluczenie zatrudniania sędziów w Ministerstwie Sprawiedliwości, o zobowiązanie zatrudnionych w Ministerstwie sędziów do rezygnacji ze stanowiska sędziowskiego albo ze stanowiska ministerialnego, a także o ustawowe wykluczenie naruszania zasady rozdziału władzy sądowniczej i władzy wykonawczej zatrudnianiem sędziów poza sądami.

Polskie sądy wbrew prawu zabierają dzieci polskim rodzicom i wydają je za granicę. Publicznie wskazywane są znaczne kwoty pieniężne płacone przez obcokrajowców za zlecenie zabrania dziecka z Polski. Proceder opiera się o jedną umowę międzynarodową i wpływową grupę pośredników: o konwencję haską oraz o urzędników Ministerstwa Sprawiedliwości.

Umowa międzynarodowa zwana "Konwencją haską dotyczącą cywilnych aspektów uprowadzenia dziecka za granicę", służy obecnie wbrew swemu celowi nie ochronie dzieci przed uprowadzeniem, lecz uprowadzaniu dzieci z Polski. Urzędnicy specjalnego wydziału w Ministerstwie Sprawiedliwości, powołanego do pomocy w wykonywaniu konwencji haskiej, służą ludziom płacącym za zabieranie dzieci za granicę wbrew prawu, a nie chronią dzieci przed takim zabieraniem.

Konwencja haska doprowadziła do skutku przeciwnego niż zapowiadany podczas jej przyjmowania przez Polskę. Prawnicy związani z jej stosowaniem doskonale o tym wiedzą, lecz bardzo rzadko o tym mówią. Na mówienie o bezprawiu powodowanym na szkodę polskich rodzin stosowaniem konwencji haskiej pozwalają sobie publicznie jedynie prawnicy, którym polscy urzędnicy i sędziowie nie mogą zaszkodzić. Ręce polskiej mafii urzędniczej zajmującej się handlem dziećmi w oparciu o nadużywanie konwencji haskiej są tak długie, że dopiero w Australii można o ich działalności szczerze mówić.

Australijski adwokat Waldemar Drexler powiedział już w 2008 r. dziennikarzom tygodnika "Newsweek", autorom artykułu "Polska przeciw matkom": "Po tym, co widziałem w Polsce, mogę śmiało powiedzieć, że niektórzy sędziowie nie mają pojęcia, jak stosować prawo międzynarodowe. Potrzebna jest wam porządna debata na ten temat, bo nie znam w całej Europie kraju, który z taką łatwością oddaje swoich obywateli". Jak ustalili autorzy tego artykułu: "Przyjęta w 1980 roku konwencja haska szczegółowo reguluje kwestie prawne dotyczące dziecka. Zgodnie z nią wywiezienie go za granicę kraju zamieszkania bez wiedzy jednego z rodziców traktowane jest jak porwanie. W praktyce orzecznictwo w takich sprawach bardziej zależy od lokalnych kodeksów niż międzynarodowych porozumień. Na przykład niemieckie sądy bardzo niechętnie godzą się na oddanie dziecka, gdy jedno z rodziców jest Niemcem. Mimo że Niemcy są sygnatariuszem konwencji, tamtejsze sądy uznają w pierwszej kolejności interes swojego obywatela. Nawet za cenę ostrej krytyki opinii międzynarodowej. (...) Również w Australii zapisy konwencji nie są egzekwowane bezrefleksyjnie. - Konwencja jest szanowana, ale nie jesteśmy od niej uzależnieni - mówi Waldemar Drexler, specjalista od spraw w trybie konwencji haskiej. - Mamy własne regulacje prawne. Problem w tym, że Polska takich regulacji nie ma." (03.08.2008; http://www.newsweek.pl/polska/polska-przeciw-matkom,33070,1,1.html").

Do 2016 r. sytuacja uległa pogorszeniu. Obecnie można z Polski na podstawie konwencji haskiej zabrać dziecko matce, która zatrzymała je w Polsce na polecenie polskiego sądu lub zgodnie z zaleceniem lekarza. Polska matka natomiast nie zostanie nawet wysłuchana w postępowaniu opartym o konwencję haską, jeśli złoży wniosek w Niemczech.

Od czasu, gdy australijski adwokat dziwił się Polsce, krajowi, "który z taką łatwością oddaje swoich obywateli", i zalecał dyskusję, upłynęło wiele lat. Dyskusji nie podjęto. Dostrzeżono natomiast okazję do robienie interesów.

Przedsiębiorczy polscy urzędnicy zauważyli, że wybieranie w Polsce sędziów przez samych sędziów i przez Krajową Radę Sądownictwa, organ polityczny, obsadzony przez polityków, i to nawet polityków winnych łamania prawa antykorupcyjnego jak poseł Jan Bury, a także wykluczenie niezależnych ławników z orzekania w sprawach rodzinnych, brak swobody dostępu do zawodów adwokata i radcy prawnego oraz niska jakość usług prawnych, czynią polskich rodziców, w szczególności samotnych rodziców, bezbronnymi wobec przestępczości urzędniczej i sędziowskiej. Urzędnicy postanowili to wykorzystać, i odnieśli sukces.

Dziś urzędnicy Wydziału ds. Międzynarodowego Dochodzenia Alimentów oraz Transgranicznych Postępowań Dotyczących Odpowiedzialności Rodzicielskiej, w Departamencie Współpracy Międzynarodowej i Praw Człowieka, w Ministerstwie Sprawiedliwości, zajmującego się postępowaniami opartymi o konwencję haską działają jako prawdziwa mafia urzędnicza. Swój wydział zmienili w nieformalny wydział handlu zagranicznego polskimi dziećmi. Ich poczynania są nie tylko bezprawne, lecz w charakterystyczny dla mafii sposób stanowią bezczelne, aroganckie łamanie prawa. Urzędnicy ci pozwalają sobie na jawne ignorowanie nie tylko próśb i protestów pokrzywdzonych rodzin i organizacji społecznych wspierających pokrzywdzone rodziny, ale także sprzeciwów wyrażanych przez posłów, także wyrażanych formalnymi dezyderatami komisji sejmowych.

Ze szczególną ostentacją sprzeciwy społeczne i zastrzeżenia poselskie dotyczące łamania konwencji haskiej na szkodę polskich obywateli zostały zignorowane przez urzędników ministerstwa sprawiedliwości w sprawie dzieci pani Anny, sprawie objętej postępowaniem w Polsce, w Poznaniu, oraz w sprawie dziecka pani Urszuli, sprawie objętej postępowaniem w Niemczech, w Dreźnie.

Gdy pani Anna zmuszona była zatrzymać dzieci w Polsce z powodu pobytu jednego z nich w szpitalu, belgijski ojciec dzieci wystąpił do belgijskiego sądu o pozbawienie matki prawa do opieki nad dziećmi, zarzucając jej, że naruszyła jego prawo do opieki, zatrzymując dzieci w Polsce. Belgijski sąd nie tylko pozbawił matkę wszelkich praw do opieki i do kontaktu z dziećmi, lecz dodatkowo obciążył ją grzywną tysiąca euro (1000 euro) za każdy dzień zatrzymywania dzieci w Polsce. Matka, zatrzymująca dzieci w w Polsce zgodnie z zaleceniami lekarzy i nakazem polskiego sądu, została pozbawiona całego pozostałego w Belgii dorobku jej życia. Następnie belgijski ojciec reprezentowany przez rząd swego państwa skierował do polskiego ministerstwa formularz wniosku opartego o konwencję haską , w którym nie wskazał jednak jakiegokolwiek naruszenia prawa przez matkę, choć wskazanie takie jest pierwszym wymogiem zastosowania konwencji. Do niewypełnionego formularza konwencyjnego belgijskie ministerstwo załączyło pismo, które zlecało polskiemu ministerstwu sprawiedliwości podjęcie własnej decyzji o wszczęciu postępowania mimo niewypełnienia wniosku. Polskie ministerstwo, które nie jest uprawnione zastępować wnioskodawcy w decydowaniu o wszczęciu postępowania, przekazało niewypełniony wniosek do wykonania poznańskiemu sądowi.

W sprawie dzieci pani Anny w poznańskim sądzie rejonowym postępowanie prowadzono, zmieniając sędziów jak przysłowiowe rękawiczki. W tym czasie urzędnicy ministerstwa sprawiedliwości słali do sądu liczne żądania raportów o postępowaniu. Sprawę przekazywano kolejnym sędziom jakby w usilnym poszukiwaniu osoby skłonnej wykonać belgijskie zlecenie. Przedostatnią sędzię, Darię Sprawkę, bezpośrednio przed przekazaniem jej sprawy dzieci pani Anny sprowadzono do Poznania z Leszna, dokąd uprzednio zmuszona była przenieść się z Poznania. Uczyniono to być może w nadziei, że zastępując swe poprzedniczki, za powrót do Poznania odwdzięczy się wydaniem dzieci Belgom. Podczas swej ostatniej rozprawy w postępowaniu o wydanie dzieci oświadczyła ona jednak, że zarówno to postępowanie, jak i postępowanie przed belgijskim sądem nie powinny się toczyć. Ostatnia sędzia, której powierzono wykonanie belgijskiego zlecenia, została powołana na stanowisko sędziowskie w czasie, gdy przewidywalna była już rezygnacja sędzi Darii Sprawki z orzekania w sprawie dzieci pani Anny. Sędzia ta, Anna Lewandowska, nie miała doświadczeń w sprawach rodzinnych i samodzielnej pracy prawniczej, ale sprawdziła się jako asesor komorniczy oraz asystentka sędziów. Sędzia Anna Lewandowska oddaliła wszelkie wnioski dowodowe matki służące wykazaniu, że dziecko musiało skorzystać z pomocy szpitalnej uzasadniającej zatrzymanie dzieci w Polsce. Odmówiła rozpatrzenia zarzutu braku podstaw prowadzenia postępowania opartego o konwencję haską. Stwierdziła wbrew konwencji, że polski sąd nie jest uprawniony do oceny formalnej wniosku opartego o konwencję, i do ewentualnej odmowy merytorycznego rozpatrzenia takiego wniosku. Pozbawiła matkę wszelkiej możności obrony praw dzieci i swych własnych do życia rodzinnego.

W rażącym przeciwieństwie do postępowania polskiego sądu, zdolnego w sprawie dzieci pani Anny porzucić wszelkie formalne zasady postępowania stojące na przeszkodzie wydaniu dzieci do obcego kraju, w sprawie dziecka pani Urszuli niemieckie sądy w Dreźnie pozwoliły sobie porzucić zasady formalne stojące na przeszkodzie odmowie wydania dziecka matce i jego powrotowi z Niemiec do Polski. Dziecko pani Urszuli zostało zatrzymane w Niemczech po jego wymeldowaniu z Niemiec i po jego przeprowadzce do Polski. Niemieckie sądy odmówiły nawet samego wysłuchania pani Urszuli w sprawie powrotu dziecka do Polski, chociaż prawo Unii Europejskiej, Rozporządzenie Rady (WE) nr 2201/2003, zakazuje odmawiania powrotu dziecka, jeśli rodzic wnioskujący o powrót na podstawie konwencji haskiej nie został w postępowaniu o powrót wysłuchany. Mimo rażącego złamania prawa Unii urzędnicy polskiego ministerstwa sprawiedliwości nie wysłali do niemieckiego sądu ani jednego żądania raportu o postępowaniu. Głuche na prośby organizacji społecznej o pomoc dla pani Urszuli pozostało Ministerstwo Spraw Zagranicznych.

Sprawa dzieci pani Anny była przedmiotem trzech posiedzeń sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą. Sprawą dziecka pani Urszuli zajmowała się sejmowa Komisja do Spraw Petycji. Starania komisji sejmowych o pomoc dla polskich matek okazały się bezskuteczne.

Posłom przedstawione zostały dokumenty dowodzące korupcji wśród urzędników Ministerstwa. Posłowie zapoznali się z pismem, które urzędniczka ministerstwa sprawiedliwości Katarzyna Gajewska wraz z urzędnikiem Pawłem Kosmulskim wysłali do poznańskiego sądu. Zwrócili się z pytaniem o możliwość ochrony przed odpowiedzialnością karną Belgów, którzy w Poznaniu napadli na polską matkę, panią Annę, i jej ojca, polskiego dziadka dzieci, usiłując je porwać. Polscy urzędnicy pytali: "jak można uwolnić ich od zarzutów". Zarazem przekazali korupcyjną propozycję belgijskiej urzędniczki Vesseliny Araptchevej, która pisała: "byłabym bardzo zobowiązana za skontaktowanie się z władzami sądowniczymi w Poznaniu (...) i sprawdzenie, co można zrobić, by uwolnić obu mężczyzn z aresztu oraz zapobiec postawieniu im zarzutów karnych. Z góry dziękuje za każdą i wszelką pomoc, którą mogą Państwo zaoferować w tej sprawie".

Urzędnicy Katarzyna Gajewska i Paweł Kosmulski, wspierani przez zatrudnionego w ministerstwie sprawiedliwości, doświadczonego w sprawach zabierania dzieci polskim rodzicom sędziego Leszka Kuziaka, mieli belgijskiej urzędniczce sporo do zaoferowania. Przed poznańskim sądem niezwłocznie wystąpiły dwie biegłe sądowe w dziedzinie psychologii, twierdzące, że jakoby nieomal skuteczne porwanie dzieci nie było porwaniem. Biegła sądowa, która nie była świadkiem zdarzenia, oświadczyła nawet wbrew prawdzie, że pani Anna jakoby mówiła jej o rzekomej chęci jednego z dzieci dobrowolnego udania się z belgijskimi porywaczami.

Udział urzędnika Leszka Kuziaka, sędziego Sądu Rejonowego w Kłodzku, w sprawie dzieci pani Anny nie był potrzebny. Gdyby jednak brakło dyspozycyjnych biegłych, sędzia Leszek Kuziak mógłby osobiście poświadczyć nieprawdę, jak to uczynił choćby pismem z dnia 17 października 2011 r. (DWM-II-0871-856/11), skierowanym do niemieckiego ministerstwa sprawiedliwości, umożliwiając niemieckie starania o zabranie polskiej matce dziecka, które według prawomocnych ustaleń polskiego sądu nigdy w Niemczech nie mieszkało i nie powinno być narażone na takie starania. Sędzia Leszek Kuziak może bez ryzyka poświadczać nieprawdę, bowiem jako urzędnik i zarazem sędzia chroniony jest immunitetem sędziowskim. Udokumentowany zarzut popełnienia przestępstwa na szkodę dziecka stawiany mu podczas posiedzenia sejmowej komisji przez przedstawiciela organizacji społecznej nie był dla chronionego immunitetem sędziego Leszka Kuziaka jakąkolwiek przeszkodą w pracy.

Na podstawie dokumentów i opisów spraw dzieci pani Anny i pani Urszuli dwie komisje sejmowe skierowały do polskiego rządu formalne dezyderaty, domagając się ochrony praw polskich rodzin. Komisyjne dezyderaty nie przyniosły żadnego efektu.

Departament Współpracy Międzynarodowej i Praw Człowieka zatrudniający urzędników: Katarzynę Gajewską, Pawła Kosmulskiego i sędziego Leszka Kuziaka, był do niedawna, do września 2016 r. także miejscem pracy urzędniczki Marzeny Kruk, która skłamała w oświadczeniu majątkowym, ukrywając trzydzieści osiem milionów złotych (38 mln zł), które otrzymała od zarządu miasta Warszawy drogą wyłudzenia odszkodowania za nieruchomość. Urzędniczka Marzena Kruk nieostrożnie przyjęła stanowisko naczelnika wydziału, zobowiązujące do składania oświadczeń majątkowych. Sędzia Leszek Kuziak takiego błędu nie popełnił. Stanowisko naczelnika Wydziału ds. Międzynarodowego Dochodzenia Alimentów oraz Transgranicznych Postępowań Dotyczących Odpowiedzialności Rodzicielskiej w Departamencie Współpracy Międzynarodowej i Praw Człowieka powierzono młodemu urzędnikowi Pawłowi Kosmulskiemu, wykonującemu polecenia sędziego Leszka Kuziaka, także jawnie, podczas posiedzenia sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą.

Wobec osób tak wpływowych, zdolnych działać jak prawdziwa mafia i zdeterminowanych w przestępnej działalności, apele i argumenty prawne pozostaną bezskuteczne bez szerokiego poparcia społecznego. Tygodnik "Angora" z dnia 23 października 2016 r. (str. 15) ostrzegał, że: "PiS próbuje walczyć z prawdziwą mafią, z którą związani są sędziowie, prokuratorzy i adwokaci. Mogłoby się wydawać, że w tym starciu państwo ma przewagę. Nic bardziej mylnego. Z jednej strony mamy zarabiających średnie pieniądze funkcjonariuszy tego państwa, a z drugiej - ludzi dysponujących dziesiątkami, a może setkami milionów, którzy gdy będzie potrzeba, skorumpują sędziego czy prokuratora pieniędzmi, których ci nie zarobiliby do końca życia". Polski rząd potrzebuje wsparcia polskiego społeczeństwa, by zatrzymać urzędniczą przestępczość, by rozbić mafię urzędniczą.