Stowarzyszenie Wolne Społeczeństwo postawiło sędziom Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia zarzut rażącego pobawienia dziecka reprezentacji przed sądem w sprawie jego "adopcji" przez obcokrajowców oraz zarzut zastraszania jego rodziny w celu odstąpienia od obrony dziecka przed wydaniem go za granicę nieznanym obcokrajowcom w niewiadomym celu. Jako podstawa stwierdzenia szczególnego zagrożenia dziecka wskazana została brutalność i pośpiech prób "adopcji" dziecka, które ma w Polsce rodzinę i właściwą opiekę zastępczą. Wiadomo już, że obcokrajowcy przedstawiani jako "rodzina adopcyjna" mogą być tylko pośrednikami. Kolejne polskie dziecko przeznaczone do "adopcji zagranicznej" może zniknąć bez śladu.

Po wyrażeniu przez Adasia sprzeciwu wobec adopcji i wyrażeniu przezeń oświadczenia woli pozostania w Polsce, sędzia Sylwia Krajewska natychmiast zabrała mu dotychczasową opiekunkę. Dziecku odmówiono wysłuchania przed sądem.

Adaś ma rodzinę w Polsce, z którą utrzymywał stały kontakt, przebywając w zawodowej rodzinie zastępczej. Opiekę zastępczą ustanowiono w czasie choroby najbliższej mu osoby. Sędzia nie ukrywała, że jedynym powodem odwołania ustanowionej wówczas opiekunki prowadzącej dla Adama rodzinę zastępczą była dbałość tej opiekunki o stały kontakt dziecka z jego rodziną, w szczególności z babcią. Sędzia i urzędnicy domagali się od rodziny zastępczej zmuszania dziecka, które ma rodziców w Polsce, do akceptacji brutalnych obcokrajowców jako nowych "rodziców", i do zaprzestania oporu przed wywiezieniem go za granicę oraz przed pozbawieniem go kontaktu z rodziną i z babcią. Adopcyjnym nabywcom dziecka tak bardzo zależało na pośpiechu, że nie tylko bili dziecko, by przełamać jego opór, lecz według udokumentowanej relacji świadka, dosłownie "rzucali" małym dzieckiem.

Obecna opiekunka dziecka, Katarzyna Błocka-Ostapiuk, pracownica ośrodka adopcyjnego, ukrywa wraz z innymi pracownikami ośrodka przed policją i prokuraturą te praktyki łamania woli dziecka przemocą, i pomaga w stosowaniu przemocy, grożąc dziecku oddaniem go do zakładu wychowawczego, mówiąc, że "nie wie, co z nim stanie się w Polsce", jeśli odmówi ono wyjazdu, przekonując rodzinę, że Adaś jest "państwowym dzieckiem". Pracownica ośrodka adopcyjnego w roli "opiekunki" dziecka okłamuje dziecko i rodzinę, twierdząc, że dziecku dana będzie możliwość "spróbowania", czy "adopcja" będzie mu odpowiadała. Dziecko ma "spróbować", co je czeka, gdy bezpowrotnie trafi w ręce jej klientów, którymi nie muszą być osoby przedstawione jako "rodzina adopcyjna".

Pracownica ośrodka adopcyjnego wie oczywiście, że z chwilą wyjazdu z Polski dziecko będzie całkowicie zdane na łaskę ludzi o niewiadomych zamiarach. Wie, że za granicą nikt nie pomoże dziecku z Polski, z którym nawet nie da się porozumieć. Wie, że właśnie dlatego do Polski po Adasia mogły przybyć osoby osoby z Azji i z Europy Południowej lub Afryki podające się za "rodzinę" gotową "adoptować" polskie dziecko. Wie że dziecko z Polski jest cenne dla handlarzy małymi niewolnikami, bo Polska słynie z odmawiania wszelkiej ochrony swym obywatelom za granicą. Mimo to pracownica ta posuwa się do kuriozalnego okłamywania ludzi nie mających wiedzy prawniczej. Gdy starała się o wydanie Adasia klientom z USA, wmawiała jego rodzinie, że tak jej zależy na tym akurat dziecku, że po jego adopcji rzekomo osobiście weźmie specjalny kredyt, poleci do USA i zobaczy, "jak tam Adasiowi jest".

Sędziowski i urzędniczy gang handlarzy dziećmi działa na poziomie intelektualnym ulicznych oszustów łupiących naiwne starsze osoby metodą "na wnuczka". Mimo to polska policja nie potrafi go zatrzymać.

Policja przez kolejne dni zwodzi Stowarzyszenie Wolne Społeczeństwo żądające ochrony dziecka. Sprawa jest przekazywana kolejnym funkcjonariuszom. Kolejni funkcjonariusze okazują się nieosiągalni telefonicznie, nieobecni, nieuprawnieni do powiadomienia o udzieleniu albo nieudzieleniu ochrony dziecku. Nie ma powodu wierzyć, że "adopcja zagraniczna" Adasia nie jest w rzeczywistości transakcją sprzedaży dziecka przedstawicielom południowoeuropejskiej mafii, która dostarczy je właściwym nabywcom, być może poza Europą.

Policja w państwie prawnym nie pozwoliłaby sobie na wielodniową bezczynność i przekazywanie sprawy z jednostki do jednostki, celem dania czasu przestępcom na porwanie dziecka z Polski. Sprawa Michałka porwanego w czasie postępowania "adopcyjnego" przed ponad rokiem do Belgii dowiodła, że polska policja nie dostrzega powodu, by chronić dziecko, za którego dostawę - jak to wówczas mówili polscy urzędnicy - "państwo wpłacili pieniądze". Los Michałka nie jest znany od półtora roku. Nawet osobiste zawiadomienie w 2016 r. Prokuratury Krajowej przez wiceministra sprawiedliwości Michała Wójcika o porwaniu Michałka, dokonane po wystąpieniach Stowarzyszenia Wolne Społeczeństwo, nie skłoniło prokuratorów do działania w obronie dziecka.

Polskie sądy, prokuratury i policja działają jak organy państw trzeciego świata, stojące za handlem ludźmi, współczesnym niewolnictwem i politycznymi zabójstwami. Polskie państwo pod wpływem zagranicznych wpływów instytucjonalnych, sąsiedztwa państwowego o ogromnej przewadze gospodarczej i politycznej, przekształca się z państwa niefunkcjonalnego, które nazywano "teoretycznym", w luźną organizację kryminalną według wzorów opisanych na przykładzie Meksyku i USA. W Polsce i w Meksyku pierwszymi ofiarami przemocy i bestialstwa, za którym stoi państwo, są kobiety i dzieci. Ministrowie zdają się nad tym nie panować.

Zmiana opiekuna dokonana przez wrocławską sędzię w celu uzyskania oczekiwanej przez sędzię decyzji w sprawie dziecka jest przestępstwem z art. 231 kodeksu karnego, przekroczenia uprawnień.

Sędzia jawnie pozbawiła dziecko niezależnego opiekuna, zapewniającego reprezentowanie interesu dziecka. Narzuciła dziecku opiekuna działającego w interesie własnym i innych osób odnoszących osobiste korzyści z doprowadzania do adopcji zagranicznych. W ten sposób sędzia ingerowała w wykonywanie opieki, choć nie była do tego uprawniona. Takim działaniem sędzia ujawniła rażącą stronniczość. Ujawniono sądowe dążenie do adopcji, której ewentualna potrzeba miała być bezstronnie rozpatrzona przed sądem, a nie z góry założona.

Wrocławski sąd obecnie po raz czwarty wyrywa dziecko ze środowiska rodzinnego zaspokajającego jego potrzeby, stworzonego staraniem wielu życzliwych dziecku osób, przez polskie państwo, które rzetelnie wykonało swe obowiązki wobec dziecka.

Kolejnym sędziowskim usiłowaniom przeprowadzenia adopcji Adama towarzyszą działania świadczące, że sędziowie Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia zespołowo i celowo zmierzają do wydania dziecka za granicę. Wezwanie przez sędzię Annę Hutyrczak babci Adama na nieformalne i niedopuszczalne spotkanie dnia 10 października 2016 r., umożliwiało zastraszenie jej i szantażowanie bez świadków groźbą zabrania z rodziny młodszych dzieci w przypadku obrony Adama. Czyn ten oraz oddanie pracownicy ośrodka adopcyjnego decyzji o dziecku na czas postępowania adopcyjnego, stanowią bezwzględne przesłanki zatrzymania sędziów, którzy podjęli te działania. Tym razem sędziowie nie kradną po raz kolejny towaru ze sklepu, jak w sprawach skupiających ostatnio uwagę mediów masowych. Tym razem sędziowie przygotowują kolejne porwanie dziecka za granicę. Oczywistym jest ryzyko pośpiesznego wymuszenia adopcji, by pozbyć się z Polski dziecka jako świadka. Są podstawy obawy przed uprowadzeniem dziecka za granicę. Należy spodziewać się niszczenia dowodów i innego przeszkadzania w postępowaniu karnym.

Mimo potrzeby pośpiesznego działania Policja i Prokuratura dysponujące zarzutami od 24 listopada 2017 r. wciąż nie powiadamiają o objęciu dziecka ochroną. Prezes Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia, Beata Wójtowicz-Woźniczka, milczy wobec najpoważniejszych zarzutów, jakie można postawić sądowi. Trwa milczenie wokół przestępczego układu we wrocławskim sądzie rodzinnym.